Niemiecki zbrodniarz Eilert Dieken, który wydał rozkaz zamordowania rodziny Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, nigdy nie został osądzony i ukarany. Po wojnie przeszedł pomyślnie denazyfikację i pracował jako policjant w rodzinnym miasteczku Esens (RFN).
W czasie wojny Eilert Dieken stał na czele posterunku żandarmerii w Łańcucie
Osobiście dowodził akcją w Markowej, podczas której zabito ośmioro ukrywających się Żydów i rodzinę Ulmów - małżonków Józefa i Wiktorię oraz siedmioro ich dzieci, jedno jeszcze w łonie matki, którego akcja porodowa rozpoczęła się w trakcie pacyfikacji.
Po wojnie Dieken powrócił do Niemiec, przeszedł pomyślnie denazyfikację, pierwszą przeprowadzoną przez komisję aliancką w roku 1946 i kolejną w 1949 r. Do końca życia Dieken pracował jako policjant w małym siedmiotysięcznym miasteczku Esens na północy Republiki Federalnej Niemiec.
Jak w przypadku wielu niemieckich zbrodniarzy wojennych nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Dochodzenie w sprawie zbrodni przezeń popełnionych rozpoczęło się dopiero pod koniec lat 50., a zostało umorzone z powodu jego śmierci.
Przedwojenne życie niemieckiego policjanta
Był właściwie rówieśnikiem Józefa Ulmy, dwa lata od niego starszym. Urodził się w Esens 23 września 1898 roku. Jego przedwojenne życie możemy odtworzyć na podstawie prywatnego archiwum pozyskanego przez Instytut Pileckiego w Berlinie.
Przed wojną Dieken pracował jako policjant. W pozyskanej przez Archiwum Pileckiego dokumentacji znajdują się różne jego osobiste pamiątki: notatnik z zapiskami, odznaczenia, dokumenty służbowe i najciekawsze - zdjęcia, związane z pracą i wypoczynkiem z kolegami czy z rodziną.
Na jednej fotografii widać młodego mężczyznę z żoną i dwiema małymi córeczkami: starsza, może dwuletnia, Greta ma bujne blond loki, młodsza, Hannelore jest jeszcze niemowlakiem. Wśród zbiorów jest kilka medali Diekena - jeden z nich otrzymał w 1938 roku za długoletnią (osiemnastoletnią) służbę w policji.
W okupowanej Polsce
Niemcy zajęli nowosądecką wieś Markową, liczącą wtedy ok. 4,5 tysiąca mieszkańców, 9 września 1939 r. Od 1 stycznia 1941 r. na czele posterunku niemieckiej żandarmerii w Łańcucie, któremu podlegała Markowa, stanął Eilert Dieken.
W październiku tego roku weszło w życie niemieckie rozporządzenie grożące śmiercią osobom ukrywającym Żydów; w tym samym mniej więcej czasie, jesienią 1941 r., rodzina Ulmów przyjmuje pod swój dach osiem osób: Saula Goldmana (nazywany we wsi Szallem), jego czterech synów, oraz dwie córki Chaima Goldmana, jedna z nich ma małe dziecko.
Na kryjówkę naprowadza Niemców prawdopodobnie granatowy policjant Włodzimierz Leś. Znał on dobrze rodzinę Goldmanów, według różnych pogłosek nawet wcześniej udzielił im schronienia, zagrabiając przy tym pieniądze i kosztowności, które mu powierzyli. Teraz prawdopodobnie nie chcąc stracić łupu, donosi na Ulmów.
Czytaj też: Kto wydał Ulmów i Goldmanów? Czy donos złożył Włodzimierz Leś?

Masakra w Markowej
Do masakry dochodzi 24 marca 1944 roku. Komando złożone z czterech żandarmów i kilku granatowych policjantów dociera pod dowództwem Diekena do domu Ulmów o świcie.
Niemcy zmuszają także kilku chłopów, aby przybyli tam z furmankami. Stają się oni świadkami zbrodni.
Żandarmi najpierw mordują Żydów, później wyprowadzają gospodarzy i na oczach przerażonych, płaczących dzieci strzelają do Józefa (lat 44) i Wiktorii (lat 32).
Jeden z granatowych policjantów volksdeutsch Josef Kokott rozstrzeliwując Ulmów miał krzyczeć:
,,Tak umierają polskie świnie, które przechowują Żydów!
Po krótkiej naradzie Dieken rozkazuje zabić także wszystkie dzieci. Najstarsze z urodzonych dzieci miało miało 8 lat, najmłodsze 1,5 roku. Następnie Niemcy plądrują dom, udaje im się odnaleźć resztki kosztowności żydowskich mieszkańców, zabierają sprzęty domowe i zapasy żywności.
Wszystko to zostaje załadowane na furmanki i wywiezione na posterunek w Łańcucie. W tym czasie oprawcy urządzają na miejscu zbrodni, w domu Ulmów, libację, zmuszając sołtysa Teofila Kielara do dostarczenia im wódki.
Według relacji świadków, sołtys, wstrząśnięty masakrą, miał zapytać Diekena:
,,Dlaczego kazałeś zabić dzieci?!
Otrzymał wtedy odpowiedź:
,,Żeby gromada nie miała z nimi kłopotu.
Podobno to samo pytanie zadał swojemu szefowi żandarm Gustav Unbehend:
,,Jestem komendantem i sam wiem, co mam robić
- miał odpowiedzieć Dieken.
Po dokonaniu zbrodni komendant wydaje sołtysowi rozkaz zakopania na miejscu w jednym dole ciał Polaków i Żydów, na prośbę jednak jednego z robotników zgadza się na pochowanie osobno rodzin polskich i żydowskich.
W kilka dni później Polacy mimo zakazu wykopują potajemnie zwłoki Ulmów, umieszczają w czterech trumnach i grzebią na cmentarzu katolickim. Podczas tego pochówku zauważyli, że z łona Wiktorii wystawała główka dziecka z odsłoniętą do połowy klatką piersiową.
Szczątki zamordowanych Żydów zostały ekshumowane w lutym 1947 roku i przeniesione na Cmentarz Ofiar Hitleryzmu w Jagielle-Niechciałkach.
Pomimo ogromnego ryzyka i groźby utraty życia mieszkańcom Markowej udało przechować i ocalić 17 Żydów; wśród nich był mieszkający po wojnie w Izraelu Abraham Segal, jeden z inicjatorów upamiętnienia bohaterstwa mieszkańców wsi Markowej.
Więcej o rodzinie Ulmów w serwisie specjalnym TVP Polonia - Przykazanie miłości. Historia rodziny Ulmów z Markowej
Komendant posterunku żandarmerii w Łańcucie nigdy nie odpowiedział za zbrodnie wojenne
Podobnie jego dwaj podwładni: Gustav Unbehend i Michael Dziewulski uczestnicy masakry w Markowej; trzeci z nich Erich Wilde zmarł jeszcze w sierpniu 1944 roku.
Polskiemu wymiarowi sprawiedliwości udało się tylko ukarać granatowego policjanta Josefa Kokotta, czeskiego volksdeutscha, który z powodu okrucieństwa nazywany był „diabłem z Łańcuta”.
Został aresztowany na terenie Czechosłowacji w 1957 r. i na zasadzie ekstradycji sprowadzony do Polski. Sąd wymierzył mu karę śmierci, zamienioną później na 25 lat więzienia. Kokott umarł w celi w 1980 roku w wieku 59 lat.
Polskie podziemie wydało jeszcze wyrok na donosiciela Włodzimierza Lesia - został zastrzelony 10 września 1944 r.
Dowódca posterunku żandarmerii w Łańcucie - Dieken po wojnie powrócił do rodzinnego miasta w Dolnej Saksonii, na północy Republiki Federalnej Niemiec. W 1946 r. przeszedł pozytywnie komisję denazyfikacyjną, którą Brytyjczycy utworzyli w swojej strefie, korzystając z pomocy członków niemieckich partii demokratycznych, takich jak SPD.
W denazyfikacyjnych ankietach Dieken ujawnił, że od 5 czerwca 1940 r. do 20 lipca 1944 r. był szefem żandarmerii w dystrykcie krakowskim, nie informując o charakterze swojej pracy w okupowanej Polsce.
Potwierdził, że nie należał ani do NSDAP ani SS, umożliwiło mu to wznowienie pracy w miejscowej policji. W swoim środowisku w Esens cieszył się dobrą opinią; w pamięci rodziny, zwłaszcza obu córek, pozostał kochającym ojcem.
Pod koniec lat 50. śledztwo przeciwko niemu wznowiła Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu. Eilert Dieken zmarł krótko przed zakończeniem śledztwa w dniu swoich sześćdziesiątych drugich urodzin - 23 września 1960 r. Proces umorzono.
Mały procent ukaranych
Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych, która powstała w 1958 r. na terytorium RFN, współpracowała z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Jednak efektywność działań niemieckiej Centrali budziła kontrowersje wśród polskich historyków; nazywana była nawet „komisją zacierania zbrodni”.
W 1975 r. ówczesny dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich - Czesław Pilichowski relacjonował:
,,Na terytorium RFN objęto postępowaniem śledczym 78 242 osoby podejrzane o zbrodnie hitlerowskie. Spośród tych osób wiele zmarło lub znalazło się poza granicami RFN, niektórym zaś nie można było przekonywająco udowodnić ich zbrodniczego działania. Zestawienie jednak 78 242 podejrzanych z tylko 6 358 ukaranymi zbrodniarzami wskazuje na niewspółmiernie wysoką liczbę umorzeń lub dochodzeń zakończonych bez postępowania sądowego.
Śledztwo IPNW ustalenie powojennych losów Diekena zaangażował się powstały w 1999 r. Instytut Pamięci Narodowej.
Historyk dr Mateusz Szpytma, obecnie jego wiceprezes, współtwórca Muzeum Polaków Ratujących Żydów, a prywatnie spokrewniony z rodziną Ulmów, dotarł do informacji o powojennych losach żandarma.
W 2011 r. historykowi udało się skontaktować z policją w Esens; półtora roku później niespodziewanie otrzymał list od starszej córki - Grety, która pisała:
,,Jestem córką zmarłego Eilerta Diekena. Na podstawie listów wiadomo mi, że podczas wojny pełnił służbę w Łańcucie. Ku mojej radości wiem też, że wyświadczył ludziom wiele dobra. Zresztą niczego innego bym się nie spodziewała.
Historyk zorientował się, że rodzina nic nie wie o zbrodniczej przeszłości ojca. Jeszcze tego samego roku Szpytma odwiedził starszą córkę Diekena w domu spokojnej starości w Esens, jednak ze względu na zaawansowany wiek kobiety nie zdecydował się na wyjawienie szokujących faktów w rozmowie; spisane informacje, w tym wyniki powojennego śledztwa umieścił w kopercie, którą pozostawił starszej pani do uznania, czy zechce poznać inną, ciemną stronę biografii ojca.
Z późniejszych kontaktów z potomstwem obu córek wynika, że rodzina poznała zawartość koperty. Młodsza córka Hannerole „była bardzo wstrząśnięta tą wiadomością i wstydziła się, że jej ojciec mógł tego dokonać” - wyznała po latach wnuczka Diekena.
W końcu także władze miasteczka Esens dowiedziały się prawdy o ich komendancie policji. W październiku 2022 roku Muzeum Ulmów w Markowej odwiedził burmistrz Esens Harald Hinrichs wraz małżonką. Obiecał, że zrobi wszystko, by mieszkańcy jego miasta poznali prawdę. W mediach społecznościowych po powrocie do domu napisał:
,,Stawienie czoła historii czasem nie jest łatwe, ale zawsze konieczne.
Nie wolno nam zapomnieć!
W bardzo wielu wypadkach zbrodnie wojenne nie zostały w Niemczech osądzone, sprawcy nie pociągnięci do odpowiedzialności, nie ukarani. Na to jest już teraz za późno. Pozostaje jednak sprawa pamięci.
„Musimy pamiętać o zbrodniach naszych przodków z szacunku do ich ofiar” - uważa austriacki pisarz Martin Pollack, który w swoich książkach rozlicza się z nazistowską przeszłością swojej rodziny - „Nie wolno nam zapomnieć!”.