„Najpierw poszła seria z pocisków świetlnych, potem był wystrzał z czołgu, ale wtedy już żeśmy ruszyli. Milicja strzelała pod nogi, co dawało rykoszety od kocich łbów. Wtedy powstają najgorsze rany. Obok mnie jeden dostał w krtań, drugi w nogę” - wspominał Stanisław Kodzik.
Od godz. 5 na przystanek Gdynia-Stocznia przyjeżdżali pierwsi robotnicy. Wkrótce zgromadziło się tam ponad 3 tys. osób. Drogę do stoczni zagrodziła im kolumna czołgów, żołnierze i milicja.
Ludzie nie mieli gdzie uciekać. Po pierwszym strzale ostrzegawczym zaczęto strzelać do stoczniowców. Zginęło 11 osób: Brunon Drywa, Zbigniew Godlewski, Jan Kałużny, Jerzy Kuchcik, Stanisław Lewandowski, Zbigniew Nastały, Józef Pawłowski, Ludwik Piernicki, Jan Polechoński, Zygmunt Polito, Stanisław Sieradzan.
Masakra na przystanku rozpętała całodniowe walki uliczne
Ze śmigłowców zrzucano na protestujących pojemniki z gazem łzawiącym, a według niektórych przekazów również strzelano. Zginęły kolejne osoby: Apolinary Formela, Zygmunt Gliniecki, Jerzy Skonieczka, Marian Wójcik, Zbigniew Wycichowski, Waldemar Zajczonko i Janusz Żebrowski.
Milicja zatrzymała i skatowała setki osób. Symbolem czarnego czwartku w Gdyni jest obraz pochodu, na czele którego niesiono na drzwiach zwłoki młodego mężczyzny. Protestujący nieśli ciało Zbigniewa Godlewskiego, upamiętnionego później w pieśni „Janek Wiśniewski padł”.
Dokładny przebieg wydarzeń, które doprowadziły do tzw. czarnego czwartku - masakry na przystanku Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia Stocznia 17 grudnia 1970 roku - przedstawił Konrad Tatarowski na antenie Rozgłośni Polskiej RWE w audycji „Jeden dzień w Gdyni - czwartek, 17.12.1970”.
Program powstał w oparciu o dokumenty zgromadzone przez Sekcję Historyczną Solidarności. Autor zawarł w nim relacje naocznych świadków i uczestników tragedii.
,,Byłem w tłumie i nagle zostałem trafiony w nogę. Bałem się nawet krzyczeć, prosić o pomoc. Dziwiłem się, jak można zostać postrzelonym w tłumie. Dopiero później uświadomiłem sobie, że ta kula musiała się odbić. Na jednej nodze doskakałem do wiaduktu, odsłoniłem nogę i już mi się słabo robiło, więc zacząłem krzyczeć o pomoc. Ludzie zanieśli mnie do taksówki. Z przodu siedział facet postrzelony w bark, a obok mnie mężczyzna, którzy strasznie krzyczał, że go boli. Nagle przestał krzyczeć, dostał drgawek. Wziąłem go za rękę, a on się obsunął nieżywy
- relacjonował jeden z nich.