Irlandczyk Sam Bennett z ekipy Deceuninck-Quick Step wygrał w miejscowości Saint-Martin-de-Re dziesiąty etap wyścigu kolarskiego Tour de France. Żółtą koszulkę lidera zachował Słoweniec Primoz Roglic (Jumbo-Visma).
Po dniu przerwy na uczestników wyścigu czekał 168-kilometrowy przejazd z wyspy Oleron przez krótki odcinek kontynentalny na inną wyspę nad Atlantykiem - Re. Na płaskiej jak stół trasie szanse na udaną ucieczkę nie były wielkie, ale mimo to w peletonie panowała dość nerwowa atmosfera, doszło do kraks i defektów. Główną grupę musieli gonić m.in. Martin oraz zwycięzca niedzielnego etapu w Pirenejach Słoweniec Tadej Pogacar.
Ostatecznie do Saint-Mertin-de-Re dojechała 66-osobowa grupa. Walkę sprinterską wygrał Bennett, który już wielokrotnie plasował się w ścisłej czołówce etapów "Wielkiej Pętli", ale we wtorek cieszył się z pierwszego triumfu. Irlandczyk odniósł 47. zwycięstwo w karierze i dołączył do ekskluzywnego klubu kolarzy, mogących pochwalić się wygranymi w TdF, Giro d'Italia i Vuelta a Espana.
Na mecie Bennett był bardzo wzruszony. Dziękował kolegom z drużyny oraz szefowi belgijskiej ekipy Deceuninck-Quick Step Patrickowi Lefevere. "Jestem wdzięczny Patrickowi za zaufanie. To dla mnie szok, że wygrałem. Obawiałem się, że za wcześnie rozpocznę finisz, bo mieliśmy wiatr z przodu" - mówił ze łzami w oczach. Irlandczyk odzyskał też zieloną koszulkę lidera klasyfikacji punktowej. Odebrał ją Saganowi.
We wtorek kolarzom nie towarzyszył dyrektor wyścigu Christian Prudhomme. Etap musiał oglądać w telewizji, ponieważ był jedną z pięciu osób jadących z wyścigiem, u których wykryto zakażenie koronawirusem. Cztery pozostałe to członkowie sztabów drużyn. Prudhomme ma wrócić do kolumny TdF w następny wtorek.
Na środę zaplanowany jest kolejny sprinterski etap, z Chatelaillon-Plage do Poitiers (167,5 km).